środa, 20 lipca 2011

ZACIERANIE ŚLADÓW


„My narkomani mamy potrzebę, a nawet musimy uprawiać zacieranie śladów, ukrywać  swoją przeszłość, swoją narkomanię. W pracy, namawiana do picia alkoholu, powiedziałam, że jestem alkoholiczką po leczeniu i nie mogę pić, gdybym powiedziała prawdę, że jestem narkomanką, że aktualnie pozostaję w leczeniu substytucyjnym (bunondol), to by mnie wyrzucili z pracy. Ale alkoholiczka jest akceptowana” – powiedziała mi moja Pacjentka.
Narkofobia, to poważny problem psychospołeczny, wyrażający się w przesadnym i nieuzasadnionym lęku wobec nielegalnych środków psychoaktywnych oraz osób od nich uzależnionych. Wszyscy jesteśmy uwikłani w ten irracjonalny sposób przeżywania rzeczywistości. Nie wiedzieć czemu narkomani budzą nasz lęk. Najlepiej nie mieć z nimi nic wspólnego, omijać z daleka, najlepiej o nich nie myśleć, nie zauważać, nawet żebrzących na chodniku. Może to lęk przed nieznanym. Może ta cała Narkofobia to córka Ignorancji.
Narkofobia to główny „producent”  szkód indywidualnych i społecznych. Konkretna, uzależniona od narkotyków osoba jest przez narkofobów spychana na margines życia społecznego. Bez Sądu dostaje wyrok pozbawienia wielu praw. Społeczeństwo pozbawia narkomana prawa do pracy, do powrotu do domu, środowiska, do spokojnego życia w sąsiedztwie.
A już przyzwolenie na rekreacyjne używanie środków psychoaktywnych  w ogóle nie wchodzi w rachubę. A wszystko to przez pryzmat kufla piwa, lampki wina czy „drinka” z alkoholem, co ma jakże oczywistą społeczną akceptację.
Życie na marginesie nie tylko szkodzi osobie będącej w takim położeniu, ale też ta osoba walcząc o przetrwanie sama generuje szereg szkód społecznych.
Musi przede wszystkim trenować rozliczne role, aby móc przetrwać ze swoja chorobą w nieprzyjaznym świecie.
Pierwsza rola, to „nic się nie stało” nie jestem narkomanem, mnie to nie dotyczy, to że czasem czegoś próbuję, to jest bez znaczenia, zawsze mogę przestać. Często to, że „nic się nie stało”, jest przedmiotem głębokiej własnej wiary w prawdziwość tej tezy i dużo wody upływa w Wiśle, zanim klient uświadomi sobie, że to kłamstwo, i że od dawna jest Pacjentem potrzebującym terapii.
Ról może być wiele, niektóre z nich to: kłamca, oszust, złodziej, drobny diler, paser, producent domowych specyfików, sprzedawca usług seksualnych i inne.
Czasem role nakładają się na siebie, używane są naprzemiennie, równolegle, ponownie, w przeróżnych konfiguracjach – a wszystko po to, by zdobyć „kasę” na przetrwanie. Przetrwanie oznacza w pierwszej kolejności, „kolejną działkę”, a potem inne potrzeby, jak miejsce do spania, jakaś strawa.
„Kandydat na Pacjenta” to rola, gdy osoba uzależniona trafia do placówki dla „narkomanów” z rozlicznych powodów. Motywacja „niebieska”, czyli konflikt z policją, stróżami prawa, należy do głównych, ale też często bywa, że rodzina wymusza spotkanie z terapeutą. Zdarza się też, że Pacjent mówi, iż jest zmęczony chorobą, że potrzebuje odpocząć, że jakieś odtrucie (detoks) by się przydało. Każda motywacja do zmiany jest dobra, bo każda pozytywna zmiana ma sens. Pierwsza zmiana może powodować następną, aż do uzdrowienia. 
Jednak powrót osoby uzależnionej po leczeniu do odpowiedzialnych ról społecznych: dziecka, ucznia, pracownika, rodzica, sąsiada - jest bardzo trudny. Narkomania w społecznej konotacji, to choroba z „dożywociem”, z rozlicznymi „nieodwracalnymi zmianami”. Były narkoman to tak jak narkoman w ogóle, więc nie może liczyć na to, że ktoś uzna, że jest osobą odpowiedzialną…
Pozostaje zacieranie śladów, ucieczka do innego miasta, do innego kraju i staranne  ukrywanie prawdy przed całym światem. Smutne to, ale ciągle jeszcze konieczne…
Marek Zygadło  

poniedziałek, 18 lipca 2011

Czym się różnią dociążenia od konsekwencji albo zadań korygujących ?

W dniu 2 września 2010 r. w siedzibie Stowarzyszenia Monar w Warszawie przy ul. Nowolipki 9 b odbywały się dwa spotkania:

pierwsze, to posiedzenie Zarządu Głównego (ZG)  podczas którego uchwalono likwidację Centrum Terapii Narkomanów Monar w Krakowie – decyzję tę oprotestowały kluczowe Osoby pracujące w branży z Polski i całego Świata, ale na takie protesty ZG jest zaimpregnowany;

drugie - to spotkanie kierowników placówek z dyrektorem biura Pawłem Korlińskim oraz główną księgową  Beatą Marzec. Chwilami spotkanie to zaszczycała swoją obecnością Jolanta Łazuga Koczurowska, przewodnicząca ZG Monar.

Drugie spotkanie poświęcone było sprawie statusu pożytku publicznego dla Stowarzyszenia Monar. Pracownicy biura przekonywali kierowników, że to nie ma sensu.

Z różnych kalkulacji wynikało, że 1% jest już dawno zagospodarowany przez inne NGO i Monar nie ma większych szans na więcej niż 500.000 zł rocznie – i tyle , a może więcej kosztowałby audyt wszystkich placówek Monaru wymagany przy posiadaniu statusu organizacji pożytku publicznego (opp).

Zdaniem pracowników biura największym problemem byłoby, gdyby przy przekroczeniu limitu wynagrodzeń trzeba by było zarejestrować działalność gospodarczą, a Stowarzyszenie Monar nie ma w Statucie zapisu o prawie do prowadzenia działalności gospodarczej. Przy aktualnej ordynacji wyborczej zmiany w statucie są niemal niemożliwe, bo nie sposób zebrać 2/3 członków organizacji…

Zupełnie niezrozumiała stała się sytuacja, kiedy po podpisaniu przez kierowników deklaracji, że nie chcą dla Monaru statusu opp  (decyzję powinni podejmować raczej członkowie stowarzyszenia, a nie grupka kierowników) – P. Koczurowska powiedziała: „ja to bym chciała, żeby Monar miał status opp”. Po tym jak dyrektor i księgowa przekonywali o bezsensie opp wyszło na to, że „nie wie lewica, co robi prawica”, a może wie doskonale, lepiej niż by się mogło wydawać…

Bardzo żałowałem, że nie miałem ze sobą dyktafonu, jak P. Przewodnicząca informowała, że ma dość mówienia dziennikarzom, że w Monarze nie ma dociążeń, i że absolutnie zabrania używania w jakiejkolwiek dokumentacji tego  słowa, które można przecież zastąpić np. „konsekwencjami”.

Spieszę wyjaśnić, że dociążenia to nic innego jak kary, nieraz bardzo poniżające, które otrzymują pacjenci od innych Pacjentów lub od kadry. Karanie za uchybienia, za „brak postępów w leczeniu” to nic innego jak dowód słabości systemu terapii, brak kompetencji terapeutycznych kadry – to nawet nie jest tresura,  raczej coś na kształt „fali” w wojsku. „Ja w czasie leczenia dostałem w kość, to ty też musisz dostać.” Można to jakoś tłumaczyć w wykonaniu byłych Pacjentów, ale czym są powodowani certyfikowani specjaliści terapii uzależnień posługujący się „dociążeniami”  ?

Dociążenia wróciły do Pleszowa. Ostatnio jeden pacjent nosił pieczątkę Monaru na czole.
W niektórych ośrodkach inwencja twórcza jest ogromna, dociążenia określa się jako „zadania korygujące”...
Marek Zygadło