Marek Zygadło
niedziela, 25 marca 2012
Do nieszczęśliwej kobiety…
oczekujesz adoracji
gdy boisz się czy masz jeszcze
jakąkolwiek wartość
w niepewności walczysz o własną ważność
zakrzykując dotkliwy lęk o bycie potrzebną
nieuleczalnie chora
na życie na niby
czy rano
w lustrze
masz jeszcze jakąś twarz
czy może widzisz niepokalany portret
przez pryzmat iluzji i zaprzeczeń
w rozczepieniu światła – świata…
komu musisz udowodnić
że zasługujesz na miłość
jak bardzo cierpisz
skoro nienawiść pozwala ci z pasją ślepca
rozbijać lustro
by przez kolejne siedem lat
szukać miłości
nikt cię nie kocha
zaś adoratorzy z lęku o utratę korytka
sypią pochlebstwami…
Niedoszły Adorator
(tekst znaleziony...)
wtorek, 16 sierpnia 2011
S T R A T A
- rozważania o Monarze przed zbliżająca się rocznicą śmierci Marka Kotańskiego.
Kilka lat temu fundusze Unii Europejskiej zostały ulokowane na poziomach regionalnych, a dokładniej wojewódzkich.
Gdyby Stowarzyszenie Monar posiadało istniejące przez wiele lat Oddziały Regionalne (zlikwidowane uchwałą Zarządu Głównego w 2009 r.) i gdyby te oddziały posiadały osobowość prawną, to mogłoby co roku startować do programu grantowego w dziale Kapitał Ludzki, choćby po to, by przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu swoich podopiecznych pomagając im uzyskiwać umiejętności niezbędnych na otwartym rynku pracy.
Licząc po jednym grancie na województwo byłoby to 16 x ok. 1 mln 500 tys. w każdym województwie - co daje 24 mln PLN – tyle Monar od kilku lat mógłby wydawać na powrót do odpowiedzialnych ról społecznych swoich podopiecznych (to jest minimum). Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Czy to jest grzech zaniechania?
Jak się to ma do dobra Pacjenta w społeczności terapeutycznej, gdzie praca jest lekarstwem na chorobę?
Pacjenci którzy ukończą leczenie ale nie znajdą pracy, nie uzyskają bezpieczeństwa socjalnego i nie będą mieli satysfakcji zawodowej i radości z trzeźwego życia - wrócą za jakiś czas do Monaru, a podatnicy będą płacić za ich długie, drogie i mało skuteczne leczenie…
Kilka lat temu z powodzeniem został zrealizowany wspólny projekt Monar Mazowsze i Monar Małopolska z funduszy unijnych właśnie pomagający Pacjentom uzyskać potrzebne im kompetencje zawodowe.
Krakowskie Towarzystwo Pomocy Uzależnionym mając na uwadze potrzeby Pacjentów leczonych w małopolskich placówkach Monaru (Dom Monaru, Dom GWAN, Poradnia Monar, Dom Markot w Tuchowie) i innych instytucji (Program metadonowy, Poradnia przy Stoczniowców), by im pomóc na zwiększenie szans zawodowych – zrealizowało projekt „Ty też potrafisz”, w którym uczestniczyło ponad 200 osób. Zdobywali umiejętności w zakresie: operator koparko-ładowarki, wózków widłowych, kucharz, glazurnik, opiekun osób starszych, maniucire – pedicure - stylistyka paznokci, tipsy, wizaż, tatuaż, florystyka, organizacja ślubów, nowoczesne techniki sprzedaży, księgowość. Ok.100 osób odbyło kursy prawa jazdy. A przecież mógł to zrobić Monar.
Ale aktualne władze Monaru nie były zainteresowane rozwojem Stowarzyszenia, a raczej jego degradacją w kierunku centralizacji, która jak wiadomo osiągnęła już chyba apogeum – Przewodnicząca Zarządu Głównego posiada Zarząd składający się ze swoich podwładnych, zawodowo zależnych osób.
Kuriozalną była sprawa powołania przez ten zarząd „komisarza” do ośrodka w Krakowie, było to działanie niezgodne z prawem. W wyniku interwencji adwokata Zarząd Główny zmienił wadliwą uchwałę, o czym poinformowano chyba tylko samego adwokata, kilkunastu pracowników straszonych „zarządem komisarycznym” nikt nie przeprosił za manipulację.
W dzisiejszym Monarze, który przed opinią publiczną starannie jest ukrywany za legendą Kotańskiego – ani Pacjent ani pracownik się nie liczy. Liczy się kasa, którą liczą niektórzy, ci którzy są w łaskach u pracodawcy, liczy się płacenie „haraczu” i liczone są wpływy z „haraczu” w skorumpowanym Stowarzyszeniu Monar – znałem Marka Kotańskiego i mam pewność, że nie o to mu chodziło!!!
Marek Zygadło
środa, 20 lipca 2011
ZACIERANIE ŚLADÓW
„My narkomani mamy potrzebę, a nawet musimy uprawiać zacieranie śladów, ukrywać swoją przeszłość, swoją narkomanię. W pracy, namawiana do picia alkoholu, powiedziałam, że jestem alkoholiczką po leczeniu i nie mogę pić, gdybym powiedziała prawdę, że jestem narkomanką, że aktualnie pozostaję w leczeniu substytucyjnym (bunondol), to by mnie wyrzucili z pracy. Ale alkoholiczka jest akceptowana” – powiedziała mi moja Pacjentka.
Narkofobia, to poważny problem psychospołeczny, wyrażający się w przesadnym i nieuzasadnionym lęku wobec nielegalnych środków psychoaktywnych oraz osób od nich uzależnionych. Wszyscy jesteśmy uwikłani w ten irracjonalny sposób przeżywania rzeczywistości. Nie wiedzieć czemu narkomani budzą nasz lęk. Najlepiej nie mieć z nimi nic wspólnego, omijać z daleka, najlepiej o nich nie myśleć, nie zauważać, nawet żebrzących na chodniku. Może to lęk przed nieznanym. Może ta cała Narkofobia to córka Ignorancji.
Narkofobia to główny „producent” szkód indywidualnych i społecznych. Konkretna, uzależniona od narkotyków osoba jest przez narkofobów spychana na margines życia społecznego. Bez Sądu dostaje wyrok pozbawienia wielu praw. Społeczeństwo pozbawia narkomana prawa do pracy, do powrotu do domu, środowiska, do spokojnego życia w sąsiedztwie.
A już przyzwolenie na rekreacyjne używanie środków psychoaktywnych w ogóle nie wchodzi w rachubę. A wszystko to przez pryzmat kufla piwa, lampki wina czy „drinka” z alkoholem, co ma jakże oczywistą społeczną akceptację.
Życie na marginesie nie tylko szkodzi osobie będącej w takim położeniu, ale też ta osoba walcząc o przetrwanie sama generuje szereg szkód społecznych.
Musi przede wszystkim trenować rozliczne role, aby móc przetrwać ze swoja chorobą w nieprzyjaznym świecie.
Pierwsza rola, to „nic się nie stało” nie jestem narkomanem, mnie to nie dotyczy, to że czasem czegoś próbuję, to jest bez znaczenia, zawsze mogę przestać. Często to, że „nic się nie stało”, jest przedmiotem głębokiej własnej wiary w prawdziwość tej tezy i dużo wody upływa w Wiśle, zanim klient uświadomi sobie, że to kłamstwo, i że od dawna jest Pacjentem potrzebującym terapii.
Ról może być wiele, niektóre z nich to: kłamca, oszust, złodziej, drobny diler, paser, producent domowych specyfików, sprzedawca usług seksualnych i inne.
Czasem role nakładają się na siebie, używane są naprzemiennie, równolegle, ponownie, w przeróżnych konfiguracjach – a wszystko po to, by zdobyć „kasę” na przetrwanie. Przetrwanie oznacza w pierwszej kolejności, „kolejną działkę”, a potem inne potrzeby, jak miejsce do spania, jakaś strawa.
„Kandydat na Pacjenta” to rola, gdy osoba uzależniona trafia do placówki dla „narkomanów” z rozlicznych powodów. Motywacja „niebieska”, czyli konflikt z policją, stróżami prawa, należy do głównych, ale też często bywa, że rodzina wymusza spotkanie z terapeutą. Zdarza się też, że Pacjent mówi, iż jest zmęczony chorobą, że potrzebuje odpocząć, że jakieś odtrucie (detoks) by się przydało. Każda motywacja do zmiany jest dobra, bo każda pozytywna zmiana ma sens. Pierwsza zmiana może powodować następną, aż do uzdrowienia.
Jednak powrót osoby uzależnionej po leczeniu do odpowiedzialnych ról społecznych: dziecka, ucznia, pracownika, rodzica, sąsiada - jest bardzo trudny. Narkomania w społecznej konotacji, to choroba z „dożywociem”, z rozlicznymi „nieodwracalnymi zmianami”. Były narkoman to tak jak narkoman w ogóle, więc nie może liczyć na to, że ktoś uzna, że jest osobą odpowiedzialną…
Pozostaje zacieranie śladów, ucieczka do innego miasta, do innego kraju i staranne ukrywanie prawdy przed całym światem. Smutne to, ale ciągle jeszcze konieczne…
Marek Zygadło
poniedziałek, 18 lipca 2011
Czym się różnią dociążenia od konsekwencji albo zadań korygujących ?
W dniu 2 września 2010 r. w siedzibie Stowarzyszenia Monar w Warszawie przy ul. Nowolipki 9 b odbywały się dwa spotkania:
pierwsze, to posiedzenie Zarządu Głównego (ZG) podczas którego uchwalono likwidację Centrum Terapii Narkomanów Monar w Krakowie – decyzję tę oprotestowały kluczowe Osoby pracujące w branży z Polski i całego Świata, ale na takie protesty ZG jest zaimpregnowany;
drugie - to spotkanie kierowników placówek z dyrektorem biura Pawłem Korlińskim oraz główną księgową Beatą Marzec. Chwilami spotkanie to zaszczycała swoją obecnością Jolanta Łazuga Koczurowska, przewodnicząca ZG Monar.
Drugie spotkanie poświęcone było sprawie statusu pożytku publicznego dla Stowarzyszenia Monar. Pracownicy biura przekonywali kierowników, że to nie ma sensu.
Z różnych kalkulacji wynikało, że 1% jest już dawno zagospodarowany przez inne NGO i Monar nie ma większych szans na więcej niż 500.000 zł rocznie – i tyle , a może więcej kosztowałby audyt wszystkich placówek Monaru wymagany przy posiadaniu statusu organizacji pożytku publicznego (opp).
Zdaniem pracowników biura największym problemem byłoby, gdyby przy przekroczeniu limitu wynagrodzeń trzeba by było zarejestrować działalność gospodarczą, a Stowarzyszenie Monar nie ma w Statucie zapisu o prawie do prowadzenia działalności gospodarczej. Przy aktualnej ordynacji wyborczej zmiany w statucie są niemal niemożliwe, bo nie sposób zebrać 2/3 członków organizacji…
Zupełnie niezrozumiała stała się sytuacja, kiedy po podpisaniu przez kierowników deklaracji, że nie chcą dla Monaru statusu opp (decyzję powinni podejmować raczej członkowie stowarzyszenia, a nie grupka kierowników) – P. Koczurowska powiedziała: „ja to bym chciała, żeby Monar miał status opp”. Po tym jak dyrektor i księgowa przekonywali o bezsensie opp wyszło na to, że „nie wie lewica, co robi prawica”, a może wie doskonale, lepiej niż by się mogło wydawać…
Bardzo żałowałem, że nie miałem ze sobą dyktafonu, jak P. Przewodnicząca informowała, że ma dość mówienia dziennikarzom, że w Monarze nie ma dociążeń, i że absolutnie zabrania używania w jakiejkolwiek dokumentacji tego słowa, które można przecież zastąpić np. „konsekwencjami”.
Spieszę wyjaśnić, że dociążenia to nic innego jak kary, nieraz bardzo poniżające, które otrzymują pacjenci od innych Pacjentów lub od kadry. Karanie za uchybienia, za „brak postępów w leczeniu” to nic innego jak dowód słabości systemu terapii, brak kompetencji terapeutycznych kadry – to nawet nie jest tresura, raczej coś na kształt „fali” w wojsku. „Ja w czasie leczenia dostałem w kość, to ty też musisz dostać.” Można to jakoś tłumaczyć w wykonaniu byłych Pacjentów, ale czym są powodowani certyfikowani specjaliści terapii uzależnień posługujący się „dociążeniami” ?
Dociążenia wróciły do Pleszowa. Ostatnio jeden pacjent nosił pieczątkę Monaru na czole.
W niektórych ośrodkach inwencja twórcza jest ogromna, dociążenia określa się jako „zadania korygujące”...
Marek Zygadło
czwartek, 30 czerwca 2011
Czy to jest już tylko ruch brudnych rąk i nieczystych myśli?
Władzę w stowarzyszeniu sprawuje Zarząd Główny. Walne Zebranie członków nie może dojść do skutku, bo od lat brakuje quorum na planowanych zjazdach, a do zmian statutowych potrzeba 2/3 uprawnionych do głosowania.
Na poprzednich zjazdach pojawiała się spora grupa nowych osób, nieznanych większości starych członków organizacji, produkt demokracji sterowanej i głosowali wg wzoru podanego przez któregoś z asystentów.
Zarząd Główny stanowią kierownicy placówek wobec których Przewodnicząca ZG jest bezpośrednim pracodawcą - tylko jedna osoba jest podległa pośrednio. Już sama struktura ZG wyklucza demokratyczne, niezależne decyzje.
Komisja Etyki to także osoby zawodowo podległe Przewodniczącej – Pracodawcy. Dlatego stać taką komisję na ferowanie wyroków w oparciu o domniemanie prawdomówności oskarżycieli, a nie z poszanowaniem zasady domniemania niewinności.
Mając takie narzędzia w ręku można zrobić dowolne, niezgodne z prawem uchwały (uchwała nr 80 z 2011 r. po interwencji adwokata natychmiast została anulowana – o czym powiadomiono chyba jedynie tegoż adwokata i może też „komisarza”, który jako że był bezprawnie ustanowiony – przestał być „komisarzem”...
Można też zgodnie z prawem zlikwidować struktury poziome stowarzyszenia, czyli oddziały regionalne, bo po co sobie tym głowę zawracać.
Można uprawiać radosną twórczość powodowaną niskimi pobudkami. Niszczyć dorobek innych, niszczyć zasłużonych neofitów i promować marionetki…
Wczoraj odwiedzili mnie w szpitalu (endokrynologia) Pacjenci, którzy odtruwali się w OLR – Detoks w Krakowie. I jakie nowiny. Kierownik sąsiedniego ośrodka nadwyżki zupy zabronił przekazywać do detoksu, by podzielić się z biedniejszymi i kazał wylewać na kompostownik… Czy są to działania aprobowane przez Władzę?
No bo gdyby Marek Kotański dowiedział się o takiej praktyce – to pewnie takiego kierownika wylałby z pracy albo wysłałby na leczenie w jakiejś społeczności terapeutycznej i nie pozwoliłby na dalsze demoralizowanie Pacjentów!!!
A tymczasem rzeczony kierownik „leczy krakowskie stowarzyszenie” o czym informuje strona internetowa Zarządu Głównego.
Dzisiaj ważny dzień (30 czerwca), w Sądzie w Warszawie toczy się sprawa przeciwko byłemu, bo wydalonemu ze stowarzyszenia, Sekretarzowi ZG – głownie za to, że mówił prawdę, pozwalał sobie na konstruktywną krytykę i mówił nieraz bardzo dosadnie. Jak widać za poglądy też można wylecieć ze stowarzyszenia. I jeszcze można być pozwanym do Sądu…
O całej tej satyrze na demokratyczne stowarzyszenie od kilku lat informowany jest organ nadzorczy, czyli Prezydencja Warszawy i gestem Piłata umywa ręce, bo zdaniem urzędników sprawy NZOZ-ów, wobec których ZG jest organem założycielskim podpadają pod ustawę o ZOZ, a nie pod ustawę Prawo o stowarzyszeniach…
Dziennikarze, którzy napisali cokolwiek dobrego o stowarzyszeniu w Krakowie mają szlaban na publikacje swoich artykułów, które od miesięcy, po autoryzacji, trzymają w swoich komputerach i pewnie wątpią czy im ktoś zapłaci...
Pacjenci tracą orientację – w terapii uczeni są uczciwości, prawdomówności, transparencji… i co widzą: manipulację, bezduszność, ślepą nienawiść…
Marek Zygadło
Subskrybuj:
Posty (Atom)